poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Witajcie!
Oto kolejny post, który jest wstępem już do głównej historii.
Mam nadzieję, że będzie się podobać.
A teraz bez zbędnego przeciągania, zapraszam do czytania! ;)



I. Gdyby tylko tu był...

Natsu? - skierowałam pytanie w jego kierunku, z małą obawą w głosie. Nie często jestem w stanie tak otwarcie wyrazić swoje uczucia, ale tym razem czuję, że muszę uzyskać od niego odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. W sumie to bardziej oczekiwałam zapewnienia, że mój strach jest bezpodstawny. W końcu tyle się wydarzyło w ostatnim czasie. Poczułam najzwyklej w świecie, że nie nadążam za tą nową rzeczywistością.

„Dasz radę Lucy, nie bądź tchórzem. W końcu chcesz tylko małego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. To wcale nie jest aż tak wiele„ - apewniałam siebie samą w myślach.

A on jak to Natsu, niczym nie zmartwiony, spojrzał na mnie tymi pięknymi ciemnozielonymi oczami.
Uśmiechnął się przy tym jak tylko on ma w zwyczaju, tym jedynym w swoim rodzaju „firmowskim” uśmiechem. Lubiłam patrzeć na te jego rozpromienione spojrzenie, które sprawiało, że sama miałam ochotę chodzić z takim „bananem” na twarzy przez cały dzień. Musiałam przyznać także sama przed sobą, że coś takiego mało istotnego dawało mi poczucie szczęścia na najbliższy dzień. Jego obecność rozpędzała najciemniejsze chmury i w to właśnie chciałam wierzyć.

No co tam Lucy? Co się stało? - zapytał. A ja poczułam, że albo teraz, albo nigdy tego z siebie nie wyduszę.
Wiesz.. Tyle się ostatnio dzieje. Walka ze smokami, projekt Eclipse, wojna z Tartarosem, a największym zaskoczeniem był udział waszych smoków w wojnie przeciwko Mard Geerowi. Nie chcę żebyś mnie przez to co powiem źle zrozumiał. Momentami czuję się tym wszystkim przytłoczona. Dlatego też proszę obiecaj mi jedną rzecz, że zawsze przy mnie będziesz. Że zawsze będziesz moim przyjacielem. Że cię nie stracę. - spojrzałam na niego, moimi czekoladowymi oczami. Nie odrywając od niego wzroku chciałam na nim wymóc tą obietnicę. Potrzebowałam tego, aby choć jedna osoba w moim życiu była zawsze przy mnie. Bez względu na okoliczności.
Nie chciałam stracić znów kogoś ważnego, już sama strata rodziców była dla mnie wystarczającym cierpieniem.

Liczyłam, że on będzie kimś takim. W końcu od samego początku tak było.To jego pierwszego spotkałam na swojej drodze ku mojemu marzeniu jakim było dołączenie do najsławniejszej gildii we Fiore, Fairy Tail.
To on wyciągał mnie z nielicznych kłopotów.
To na niego mogłam liczyć w chwilach smutku, zmartwienia, bezsilności.
To on był zawsze przy mnie gdy tego potrzebowałam.

To on ratował mnie z każdej opresji.
To dzięki niemu pojawiał się uśmiech na mojej twarzy, mimo niesprzyjających sytuacji i trudów.
To on dawał mi nadzieję na lepsze jutro.
Chciałam by pozostał tym moim „pewniakiem” już na zawsze.
Bez wyciągania oczywiście pochopnych wniosków. W końcu nie darzyłam go żadnym cieplejszym uczuciem. Nie, nic z tych rzeczy.
Absolutnie. Był tylko drogim mi przyjacielem. Zresztą to niemożliwe żeby mógł stać się kimś więcej. Jednak czasami gdy byłam sama w mieszkaniu i zatapiałam się w myślach nad kolejną powieścią, zdarzało się, że jednym sposobem na powrócenie do rzeczywistości był jego głos. Hałas jaki powodował wchodząc mi do mieszkania. Jego umiejętność odsuwania mojego zdenerwowania w niebyt. Ta jego postawa wiecznie roześmianego optymisty.


Lubiłam to, a momentami nawet kochałam.
Chwila, stop, moment...
Żadne kochałam, coś mi się musiało pomylić, takiego uczucia względem Natsu nie posiadałam. Tyle czasu z nim spędzam, że chyba zaczął mi udzielać jego idiotyzm.
Wymyślam sobie rzeczy, które nawet nie mają miejsca i bytu, ale wracając do sedna sprawa, był osobą wyjątkową. Kimś szczególnym w gildii. 


- Luce, oczywiście, że tak. Przecież nie może być inaczej. - odrzekł z tym swoim uśmiechem, od którego dech w piersiach mi zapierało. Chciałam by ta chwila trwała wiecznie. Jednak wyszło inaczej.
Mimo, że mi obiecał.
Mimo, że przyrzekł.


Wciąż w głowie od nowa powtarzają mi się wciąż jego słowa. Nie mogę o nich zapomnieć. Jednakże nieważne jak długo będę się ich trzymać, one w końcu ulecą.
Odszedł.
Zostawił jedynie krótki list, że wyruszają z Happym na trening i wrócą w trakcie roku. W ciągu tego roku wiele się zmieniło, gildia została rozwiązana.
Co było dla mnie największym ciosem.
Kolejny dom, ale ten już prawdziwy, zniknął i to na dobre.
Moja rodzina odeszła, każdy udał się tylko w znanym przez siebie kierunku.
A ja... Zostałam sama. Nie chciałam by tak kiedykolwiek się stało. Ale nie miałam na to wpływu, mimo że walczyłam. Próbowałam na mistrzu wymusić zmianę decyzji, bądź podanie powodu dlaczego tak postępuję.
Jednak usłyszałam jednie: „To konieczność, dziecko. Nie ma innego wyjścia. Od jutro nie ma już Fairy Tail. Musisz się z tym pogodzić.” - takie były ostatnie słowa dziadka.
Jak mam się z tym do cholery pogodzić?!
Najpierw on odszedł, teraz to...
To za wiele.

I tak od tego momentu minął już nie rok, a trzy lata.
Trzy samotne lata, które sprawiły że już nigdy nie będę taka sama.
Lucy... czuła, dobra, troskliwa. Odeszła na dobre, trudy życia oraz zmiana miejsca doprowadziły do nieodwracalnych zmian w mojej osobowości.
Musiałam stać się silna, nieustępliwa, oschła i twarda, dla własnego dobra.
Aby już nkt więcej mnie skrzywdził.
Aby pogodzić się z tym co nastąpiło.

Z taką myślą zasnęłam. Odpłynęłam do krainy, która choć na czas snu miała dać mi poczucie szczęścia i siły na kolejny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz