środa, 5 kwietnia 2017

II. Zniknięcie

Promienie słońca zaczęły delikatnie przedzierać się przez zasłony pomieszczenia i oświetlać moją twarz. Słońce z samego rana było na tyle dokuczliwe, że nie pozwalało mi pospać jeszcze dłużej. Ale z jednej strony to dobrze, w końcu mogłam się zająć bardziej pożytecznymi rzeczami, a nie leżeć w łóżku do południa.

Z taką ranną motywacją wstałam, przeciągnęłam się dość mocno, aż poczułam jak mięśnie zaczęły się przesuwać po moim ciele z delikatnym mrowieniem. Było to dość przyjemne uczucie, jednak po takiej małej gimnastyce przyszedł czas na moją ulubioną część poranku, czyli kąpiel. Zakładając kapcie, niespiesznie podreptałam do łazienki, nalewając wodę do wanny i czekając aż się napełni, otworzyłam buteleczkę z różanym olejkiem do kąpieli, którego zapach zaczął się rozchodzić po całej łazience.

Był jednym z moich ulubionych zapachów, z tego względu że nawet zanim zanurzałam się po brzegi w wannie już na wejściu dodawał mi dobrego humoru. Pewnie sobie pomyślicie: „Jakiś tam zapachowy olejek, a kobieta szczęśliwa jakby wygrała szóstkę w totka”, ale cóż zrobić, w pewnych sprawach byłam dość prostolinijna.

Zasiadłam do wanny i poczułam jak gorąca woda dociera do każdego zakamarku mojego ciała i przyjemnie gładzi moje delikatne ciało. Rozkoszowałam się tą kąpielą przez jakąś godzinę dopóki woda nie zrobiła się całkiem zimna, co zmusiło mnie do opuszczenia mojego królestwa. Dokładnie się wytarłam moim puchowym ręcznikiem i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, z miną która wyrażała tak wiele uczuć w jednej sekundzie, a najbliższa zwiastowała powrót do wczorajszych wspomnień, które niespodziewanie znów mnie ogarnęły.

Choć obiecałam sobie pójść na przód bez rozpamiętywania starych dziejów.
Bądź co bądź, minęły już długie trzy lata. Byłabym głupia, jeśli nadal bym wierzyła, że cokolwiek w moim „monotonnym„ teraz życiu się zmieni.
Dość tego.
Klepnęłam się kilka razy po policzkach dla ocucenia i powrotu na ziemię oraz przemyłam zimną wodą sińce, które pojawiły mi się pod oczami. Jakby od płaczu.
Ale ja już nie płaczę. Nie kiedy stało się to...

Coś jeszcze gorszego od „jego” odejścia, zamknięcia gildii.
Nie mogę znów zacząć tego rozpamiętywać tego zdarzenia.
Widocznie tak musiało być.
Choć podświadomie wiem, że to co miało miejsce rok temu było wyłącznie moją winą.
Gdy osoba, która postawiła sobie za cel wziąć się za trenowanie mnie, zniknęła.
Po prostu wyparowała, bez żadnej wiadomości.
Zniknął bez śladu.
W głowie kołatało mi się tylko jedno zdanie „Jakbyś byłą silniejsza, nigdy by do tego nie doszło. Nikt by nie odszedł.”

-------------- Sytuacja sprzed roku -------------------

-Haru, dajmy już spokój z tym treningiem na dzisiaj, co? Jestem wykończona, a moje duchy wyglądają nie lepiej ode mnie. Nie możemy non stop ćwiczyć, bo w końcu dojdziemy do tego momentu, że w ciągu dnia całkiem wyczerpią mi się zapasy magii, a wtedy na regenerację zużyje kolejne dwa dni, co tym samym pogorszy moją kondycję magiczną, ale i fizyczną. - odrzekłam mu, z nadzieję, że zrozumie. Wiem, że chce dla mnie jak najlepiej.

Żebym stała się silna dla siebie i nie potrzebowała już nigdy więcej ratunku.
Żebym potrafiła zadbać o siebie.
By inni nie musieli za mnie nadstawiać karku.
Żebym tym razem to ja była tą osobą, która kogoś uratuje i ocali sytuację.
By już nigdy więcej nie czuć się słabą i bezsilną. W końcu z takim nastawieniem i życzeniem trafiłam pod jego skrzydła.

Haru Glory, Ziemny Smoczy Zabójca Smoków, żyjący na pustkowiach oddalonych na południe od Magnolii o 300 kilometrów, którego spotkałam na swojej drodze podczas jednych z moich wywiadów jako reporterki w Crocusie.

Był akurat przejazdem w tym mieście i chciał się rozejrzeć za jakiś sklepem magicznym, bo słyszał pogłoskę od ludzi na południu, że w tych okolicach można znaleźć niezwykle rzadki kryształ „potęgi ziemi”, który zwiększał moc użytkowników władających tym żywiołem. Dla mnie samej istnienie takiej rzeczy było wielkim zaskoczeniem.
W końcu tyle czasu spędzałam z Natsu i innymi Smoczymi Zabójcami, a nic nigdy nie wspomnieli o istnieniu takiej rzeczy.

Skoro ten kamień potęgował twoją moc dwukrotnie, to zapewne już dawno byśmy o tym usłyszeli.
A jednak, ta informacja do czasu poznania Haru stanowiła dla mnie swego rodzaju tajemnicę, ale i też ciekawostkę, którą podzieliłabym się z pewnym różowowłosym chłopakiem, gdyby tylko tu był.
Może gdyby wiedział, nie wyruszyłby tak daleko, żeby się wzmocnić.
Gdyby posiadłby kryształ własnego żywiołu, byłby na tyle silny, żeby pozbyć się zabójcy Igneela i ta długa podróż w końcu by się zakończyła, a on by wrócił.
I reszta, a tym samym Fairy Tail też znów by stanęło tam gdzie jest jego miejsce.

Jednakże wracając do Haru i tego niezwykłego kamienia, okazało się, że w Crocusie żadne sprzedawca nie słyszał o czymś takim. Nawet mieli czelność naśmiewać się z chłopaka, że wierzy w takie bzdury. Jednak mimo tego, że nikt mu nie wierzył ja miałam dziwne przeczucie, że coś takiego naprawdę ma swoje miejsce na ziemi. Tylko nie szukamy tam gdzie powinniśmy, a brakuje nam do tego konkretniejszych informacji.

Haru, który po wysłuchaniu tylu opinii, nie załamał się ani na chwilę i nadal wierzył, że coś takiego jest postanowił się wybrać w kolejne miejsce swojej wędrówki, które tym razem zaprowadzi go w oczekiwane miejsce, bądź chociaż dowie się innych konkretów. Jego zdecydowanie tak mnie ujęło, że bez zbędnego czekania na zaproszenie z jego strony postanowiłam mu towarzyszyć w tej podróży.

Bycie reporterką było ciekawym zajęciem, jednak nie na dłuższą metę. Tym bardziej nie pozwalało mi się rozwijać, a ja jako osoba żądna nowych wrażeń chciałam znów odkrywać nowe rzeczy.
A taka podróż była wyśmienitym pomysłem.

Haru, mimo że znał mnie zaledwie chwilę, ucieszył się, że tym razem podróż będzie odbywał z kimś, a nie samotnie. A gdy tylko się dowiedziałam, że jest Smoczy Zabójcą postawiłam sobie za cel, że teraz biorę się ostro za trening, a on podczas naszej wędrówki przypilnuje tego, aby znów zaczęła rosną w siłę wraz z moimi duchami.

Wracając do momentu naszej rozmowy, Haru spojrzał na mnie poważnie, a nawet zacisnął zauważalnie usta w cienką linię. Zwiastowało to, że nie podoba mu się fakt, że neguje jego metody treningu. Po takim wspólnie spędzonym czasie, wiedziałam już, że Haru nie należy do osób, które pozwalają łatwo komuś odpocząć. Jak wyznaczy sobie jakiś cel to za wszelką cenę chce go osiągnąć. W tym przypadku było sprawienie aby moja siła wzrosła w jak najszybszym czasie, a moja niezdolność do walki wręcz przestałaby być dla mnie piętą Achillesową.

- Lucy, musisz skończyć partię, którą Ci wyznaczyłem dzisiaj, inaczej nici z naszego planu ulepszenia twoich zdolności walki. Wiem, że zmęczenie daje ci siwe znaki, ale musisz wytrwać. Dla siebie i dla swoich przyjaciół. Więc skończ mi tu marudzić i do roboty, bicepsy same się nie wyrobią ( Hahah musiałam, Lucy i bicepsy, to mogłoby ciekawie wyglądać ;p ) - z miną, która mówiła „Spróbuj coś jeszcze dodać, a nie dostaniesz kolacji” przełknęłam głośno ślinę i wróciłam do treningu.

I tak aż do północy, ze zmęczenia nawet nie zauważyłam, że zasnęłam pod drzewem na polanie. Dopiero promienie wschodzącego słońca, pozwoliły mi się na tyle przebudzić, aby rozejrzeć się dookoła i stwierdzić, że czegoś brakuje.
A raczej kogo.
Nigdzie nie było Haru.
Nasze ognisko zostało zgaszone.
Nie było jego rzeczy, ani namiotu.
Nic.

Jakby go wcale ze mną nie było przez całą noc.

---------------------------------------
Mam nadzieję, że akcja zaczyna nabierać tempa i z każdym nowym rozdziałem będzie się robić coraz ciekawiej.
Do zobaczenia ! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz